Denne artikkelen er hentet fra Aftenposten, og er gjengitt etter avtale. Se originalartikkelen her på norsk,
Celem barnevernet jest konfiskowanie dzieci. Takie mity – ale również błędy ze strony barnevernet – są powodem, że norweski Urząd Ochrony Dzieci ma złą reputację w Polsce, można przeczytać w nowej książce.
Książka „Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym” właśnie ukazała się w Polsce i wywołała ogromną debatę.
Dziennikarz i autor Maciej Czarnecki próbował się dowiedzieć, co kryje się za tym, co on nazywa „bardzo złą reputacją” norweskiego Urzędu Ochrony Dzieci w Polsce i innych krajach Europy Wschodniej, zagłębiając się w 16 przypadków dotyczących dzieci polskich rodzin w Norwegii.
– Odkryłem, że część krytyki wynika z nieporozumień i nieuzasadnionych uogólnień na temat barnevernet. Ale odkryłem również, że w niektórych przypadkach barnevernet popełniło błąd. Czasami bardzo poważny błąd, mówi Czarnecki.
Czy była to podstawa do krytyki?
Wcześniej w bieżącym roku w wielu krajach na świecie przeszły wielotysięczne demonstracje w proteście przeciw barnevernet w związku ze sprawą rodziny Naustdal.
Dotyczyło to wtedy przejęcia opieki nad dziećmi w norwesko-rumuńskiej rodzinie. Ale także sytuacje przejęcia opieki nad dziećmi w polskich rodzinach pojawiały się w nagłówkach gazet i wywołały falę protestów.
Mniej liczne grupy demonstrowały w tym roku przed Ambasadą Norwegii w Warszawie, ale niezadowolenie ludzi widoczne jest przede wszystkim na Facebooku i forach internetowych.
Wiosną ub.r. Maciej Czarnecki opublikował w Gazecie Wyborczej swoją pierwszą historię związaną z barnevernet.
Barnevernet zabrało dziecko od polskiej pary mieszkającej w Norwegii, po tak zwanej tymczasowej decyzji awaryjnej. Po kilku miesiącach załatwiania spraw w Komisji Wojewódzkiej i przed sądem, dziecko powróciło do rodziców.
– Był to skrajny przykład, który bardzo mocno zgadzał się z wizją wielu polskich emigrantów na temat barnevernet, mówi Czarnecki.
Zdecydował się on zbadać kilka historii, aby zobaczyć czy ten przypadek był rzadkim wyjątkiem – czy też istniały podstawy do ostrej krytyki.
– Polskie media opierają się na wersji rodziców
Maciej Czarnecki w książce spróbował wyjść poza mity i podać zrównoważony opis faktycznego działania barnevernet.
Dziennikarz poprosił rodziców o dokumenty z Komisji Wojewódzkiej i sądu, aby przyjrzeć się opiniom barnevernet i władz odnośnie tych 16 spraw, z którym się zapoznał.
– Jest to jedyny rozsądny sposób omówienia zagadnień związanych z barnevernet. Niestety media w Europie Wschodniej bazują z reguły tylko na wersji wydarzeń pochodzącej od rodziców, co prowadzi do bardzo jednostronnych opisów, powiedział.
Wierzą, że norweskie władze „panują” nad dziećmi
Według Czarneckiego istnieje grupa Polaków w Norwegii, którzy postrzegają barnevernet w pozytywnym świetle. Nie słychać za wiele o nich.
– Jest też wielu, którzy wierzą w mity. Istnieje przekonanie, że norweskie władze „panują” nad dziećmi w Norwegii. Albo że istnieje określona liczba, która podaje ile polskich dzieci może być „skonfiskowanych” przez barnevernet, mówi.
– Niektórzy mówią, że Norwegia „kradnie” słowiańskie blond dzieci, inni mówią, że jest to pozostałość z czasów Wikingów. Jednak gdy sprawdzimy statystyki barnevernet, to nie dojdziemy do takich wniosków.
– Wynik nieporozumienia
Dziennikarz uważa, że mity powodują nieporozumienia, ponieważ osoby z Europy Wschodniej nie rozumieją norweskiego systemu opieki nad dziećmi.
– Norweski system zapewnia pomoc rodzicom, którzy jej potrzebują, także wsparcie finansowe. Polski system zapewnia mniejszą pomoc i wsparcie oraz wkracza dopiero przy poważniejszych przypadkach przemocy fizycznej lub wykorzystywania seksualnego, powiedział.
Kolejną dużą różnicą jest to, że kładzie się nacisk na bardziej dobrowolne umieszczanie dzieci w rodzinach zastępczych w Polsce, często wśród krewnych.
– W Norwegii większość umieszcza się na siłę i najczęściej w rodzinach zastępczych, które nie sa spokrewnione z dzieckiem.
Głęboki sceptycyzm wobec państwa
Aby zrozumieć powstające mity, należy zrozumieć również, że chodzi tu o zderzenie kulturowe, uważa Maciej Czarnecki.
Polacy wyrażają głęboki sceptycyzm wobec ingerencji władzy i ogólna nieufność wobec państwa – coś, co pochodzi z czasów komunizmu, gdy państwo jest wrogiem, a nie przyjacielem.
Podczas gdy Norwegowie z kolei, są wśród tych, którzy mają najwyższe zaufanie do instytucji publicznych.
– Polska matka uzna to za nieuzasadnioną ingerencję w rodzinę, gdy przedszkolanka prosi ją na bok i mówi, że jest zaniepokojona o dziecko, które wydaje się smutne i chce udzielić jaj kilka rad, wyjaśnia dziennikarz.
– Podobnie barnevernet wierzy, że jeśli rodzice nie chcą z nimi rozmawiać, albo zachowują się nerwowo, to mają coś do ukrycia.
«Klaps» akceptowany przez niektórych
Czarnecki podkreśla również, że istnieją różnice w wychowaniu dzieci.
Danie dzieciom „klapsa” jest zakazane w norweskim prawie, a nadal jest akceptowane w niektórych polskich rodzinach – przynajmniej groźba jego dania.
Ograniczenie czasu i brak kompetencji
Maciej Czarnecki rozmawiał z pracownikami barnevernet, prawnikami, psychologami, aktywistami, rodzicami zastępczymi, naukowcami i wieloma innymi specjalistami.
Według niego błędne decyzje barnevernet powodowane są poprzez brak czasu oraz brak odpowiedniego zbadania przypadku.
Pracownicy barnevernet sami mówili mu, że mogą mieć 10 – 20 spraw w tym samym czasie. Inne źródła wskazują jako problem brak wiedzy wśród pracowników.
– Czasami błędy znajdują się w systemie. Na przykład pracownik barnevernet zapisuje swoje subiektywne opinie, uwagi i wnioski w dokumentach, natomiast wersja zdarzeń podana przez rodziców nie posiada takiej samej wagi w raportach ze spotkań.
Uważa również, że wymagania co do jakości dowodów świadczących przeciwko rodzicom powinny być większe. Czarnecki natknął się na kilka przypadków, w których rodzice byli podejrzani o bicie dziecka, a dochodzenie policyjne zostało bardzo szybko umorzone – ze względu na wymogi dowodowe. Jednak barnevernet kontynuowało nadal sprawę przez wiele miesięcy później.
– Pracownicy barnevernet nadal kontynuowali zadawanie pytań dzieciom i nakłaniali je do „rozmawiania otwarcie” i opowiadania „prawdy”, mówi.
Kampania informacyjna nie działa
– Co stanowi największe wyzwanie dla barnevernet w kontakcie z rodzinami z innych krajów?
– Muszą walczyć z nieporozumieniami i brakiem zaufania. Nie można tego osiągnąć tylko poprzez kampanie informacyjne. Nieufność wśród niektórych grup imigrantów jest na tyle wysoka, że będą się oni patrzeć na każdą norweską inicjatywę – chociaż nie ma nic wspólnego z barnevernet – jako narzędzie propagandy, mówi Czarnecki.
Uważa on, że należy otrzymać przesłanie, które wypływa z samych głosów społeczności emigrantów.
– Oprócz zrobienia czegoś z przypadkami, w których barnevernet popełnia błędy, czasem bardzo poważne błędy, które niszczą rodziny. Bo to nie jest w żadnym razie doskonały system.
Bufdir: Mniej zgłoszeń z zagranicy
Dyrektor Urzędu ds. Dzieci, Młodzieży i Rodziny (Bufdir), Mari Trommald, mówi, że nie czytali tej książki, dlatego też nie mogą wypowiedzieć się na temat jej treści.
– Ale ogólnie rzecz biorąc można powiedzieć, że jesteśmy nastawieni pozytywnie do wszystkich dziennikarzy, którzy dokładnie piszą o norweskim Urzędzie Ochrony Dzieci, i którzy wykorzystują wszystkie dostępne dokumenty. Sprawy barnevernet są zawsze wielostronne, podobnie jak wszystkie inne sprawy, mówi Trommald.
Bufdir otrzymuje mniej zapytań ze strony zagranicznych mediów jesienią tego roku, w porównaniu do ostatniej wiosny, kiedy toczyła się sprawa rodziny Naustdal.
(c) Aftenposten. Tekst: Lene Skogstrøm